Sierpniowy maraton z Elgoriuszem – część 4. – plener w ruinach i kierowca bez dokumentu.

Sierpniowy maraton z Elgoriuszem – część 4. – plener w ruinach i kierowca bez dokumentu.

Mamy to! Już jedziemy do ruin, wszystko działa, wszystko mamy, teraz tylko zrobić dobre zdjęcia, uważać na budynek i wrócić bezpiecznie naprawionym Oplem do domu! To będzie prostsze niż myśleliśmy!

Dobry chłopak!

W hucie byliśmy już o siódmej rano. O takiej godzinie jeszcze nie do końca ogarniam rzeczywistość, ale nie było czasu na kawkę i papieroska. Gdy byliśmy już w komplecie, wypakowaliśmy Elgoriusza z przyczepy i weszliśmy na teren ruin.

Nasz koński model po raz kolejny pokazał swoją klasę. Pomimo młodego wieku nie stresowało go nowe miejsce i świetnie prezentował się na tle przejść i okien huty. Po prostu uwielbiam pracować z tym koniem oraz jego właścicielką!

Koń cyrkowy

W trakcie zdjęć Kacper porzucił kręcenie backstage’u i pojechał na chwilę do Jędrzejowa. My oczywiście kontynuowaliśmy zdjęcia. Upatrzyłam sobie kadr, w którym Elgoriusz dębuje za dużym, zabytkowym oknem. Podczas wykonywania dębowania coś mu się ewidentnie pomyliło i finalnie przez nie przeskoczył. Taka sytuacja, gdy jest się odpowiedzialnym za obiekt wpisany do rejestru zabytków i poniekąd również konia, gwarantuje mini zawał serca. Na szczęście nic się nie stało, a Elowi tak się spodobało, że wywinął nam taki numer jeszcze jeden raz!

“Nie mam prawa jazdy…”

Zdjęcia przerwał nam telefon od Kacpra. “Nie mam prawa jazdy…” usłyszałam  i zaczęłam szukać Kacapowego portfela, ale, jak się za chwilę miało okazać, niepotrzebnie…

Nasz człowiek do zadań specjalnych zapatrzył się na piękny widok, gdy jechał z górki i wykręcił zepsutym Oplem (dojdziemy do tego w tym wpisie) zawrotne 116 km/h w terenie zabudowanym! Tym sposobem zebrał kilka punktów i w nagrodę panowie policjanci postanowili wymienić mu je na rower.

Kacper stracił prawo jazdy na trzy miesiące. Świetnie, co nie? Starałam się nie myśleć o tym, że sama nie dam rady jechać przez 8h do Szczecina.

Księżniczka na koniu

W końcu przyszedł czas na wsadzenie Oliwki na konia. Na pierwszy ogień poszła czerwona sukienka z Art – Magic Horse Poland i piękne, portugalskie ogłowie. Księżniczka na siwym rumaku na tle ruin, co można chcieć więcej? Do pełni szczęścia brakowało mi tylko Kacapa z prawem jazdy…

Ostatnia stylizacja, którą zaplanowałam na ruiny, była w hiszpańsko-portugalskim klimacie. Oliwia i Elgoriusz zaprezentowali nam jazdę na pasku z wachlarzami rodem z teatru konnego! Czerwony, zdobiony frak do pokazów konnych, czerwony, zdobiony barokowy czaprak, ogłowie ze złotymi okuciami… Dalej rozpływam się, widząc te fotki. Nie ma co opisywać, to po prostu trzeba zobaczyć!

Opel pada po raz 2.

Planowo o dwunastej zakończyliśmy plener i wyszliśmy z ruin. Kacap był już z nami – miał ostatnie 24h na pojeżdżenie samochodem, więc mógł mnie zmienić w drodze do Szczecina. Pożegnaliśmy się z Oliwką, Olą, Elo, uczestnikami pleneru i ruszyliśmy w stronę domu. Zatrzymaliśmy się jeszcze na sesję w Sieradzu, ale to temat na inny wpis.

Na wysokości Poznania Opel znów zachorował. Jechałam sobie spokojnie autostradą, a on zaczął zwalniać. Wciskałam gaz najmocniej jak umiałam, a auto nadal zwalniało. Ewakuowaliśmy się z autostrady pierwszym zjazdem. Zdążyliśmy podjechać pod górkę i Opel stracił moc na środku ronda. Ręce nam opadły, a Kacap już szykował się do wyjścia i pchania go na stację. Ja za to przypomniałam sobie złote rady informatyków: “A próbowałeś włączyć i wyłączyć?” W sumie to jeszcze nie, więc zgasiłam silnik, odpaliłam… DZIAŁA!

Zjechaliśmy na stację paliw, odczekaliśmy, sprawdziliśmy olej, a że wszystko było w porządku, ruszyliśmy w stronę Szczecina. Opel padł po raz trzeci już w Szczecinie, ale dotarłam normalnie do warsztatu.

Happy end?

Tak też zakończył się nasz sierpniowy maraton z Elgoriuszem. Wytoczyliśmy się z niego z chorym Oplem oraz bez jednego prawa jazdy, ale za to jakie mamy zdjęcia! Poznaliśmy wielu super ludzi, którym serdecznie dziękuję za udział w moich pierwszych plenerach i mam nadzieję, że zobaczymy się jeszcze nie raz! Może tym razem bez takich misji pobocznych 😀

 

A pomijając filmik zarzucę jeszcze kilkoma zdjęciami z ruin, a co!

 

Sierpniowy maraton z Elgoriuszem – część 3. – plener na Pustyni Błędowskiej i zapomniany pasażer.

Sierpniowy maraton z Elgoriuszem – część 3. – plener na Pustyni Błędowskiej i zapomniany pasażer.

Po porannych przygotowaniach wyruszyliśmy w drogę na Pustynię Błędowską z myślą, że najgorsze już za nami. Faktycznie, niewiele brakowało, by nic nas tego dnia nie zaskoczyło…

Ludzi jak mrówek

Opel z nowiutkim czujnikiem ciśnienia oleju jechał przodem. Kiedy skręciliśmy z Kacapem z głównej trasy na piaskową drogę prowadzącą do Pustyni Błędowskiej, lekko zaniemówiliśmy. Wiecie, ciepło, ładnie, sobota, największa pustynia w Polsce… To idealne miejsce na zdjęcia, ale i na rodzinny wypad. Tłum to mało powiedziane. Przez 1,5 km leśnej drogi stały zaparkowane na poboczu samochody, rodziny z dziećmi, wózki, pieski… Tak, jakby oczywistym było, że ludzi będzie dużo, ale żadne z nas jakoś wcześniej o tym nie pomyślało. Nawet jeśli znaleźlibyśmy miejsce na przyczepę, to jak młody ogier arabski ma sobie poradzić w takich warunkach?

Wjechaliśmy Oplem na pewniaczku pod sam piasek pustyni w nadziei, że będzie tam miejsce dla Opla i Jeepa z przyczepą. Najdziwniejsze jest to, że było. Było jakby idealnie wyliczone, jakby ci wszyscy ludzie specjalnie parkowali wzdłuż drogi, żeby zostawić nam miejsce. Postawiliśmy opla i stanęliśmy obok, żeby “zaklepać” miejscówkę dla naszych gwiazd programu.

Koński rollercoaster

Oliwka z Elgoriuszem w przyczepie zostali daleko w tyle. Leśna droga była pełna wielkich dziur, co nie jest ok, kiedy ciągnie się przyczepę z koniem. Oczyma wyobraźni widziałam już najgorsze scenariusze, myślałam, jak nim tam telepie, jak się denerwuje i zaczyna szczerze nienawidzić tę grubą ciocię z aparatem, przez którą zawsze ma jakieś dziwne przygody. W końcu udało im się do nas dołączyć i zaparkować obok. Elgoriusz był trochę zdziwiony teleportacją na pustynię, ale miałam wrażenie, że przyjął to wszystko na klatę. Wsunął trochę siana, napił się wody i już mieliśmy wyciągać go z przyczepy, ale naszą uwagę przyciągnął samochód, który stał obok…

Zapomniany pasażer

Po prawej stronie od Jeep’a stał kilkunastoletni mercedes. Nie byłoby w nim nic specjalnego, gdyby nie leżący na tylnej kanapie pies. Mały, rudy piesek zamknięty w aucie stojącym na nieosłoniętym od słońca wejściu na Pustynię Błędowską. Nie muszę chyba mówić, że to nie był rześki poranek, tylko środek gorącego dnia. Cała nasza plenerowa ekipa odstawiła zdjęcia na bok i zaczęła zastanawiać się, jak go stamtąd wyciągnąć. Przez delikatnie uchyloną szybę nie dało się włożyć ręki, a nikt z obecnych nie przyznał się ani do samochodu, ani do pieska. W końcu ktoś z uczestników pleneru odważnie pociągnął za klamkę w drzwiach mercedesa. Auto było otwarte, więc pies bardzo szybko znalazł się na piasku w cieniu Jeeep’a.

Ta zniewaga krwi wymaga!

Uratowaliśmy psa, Elgoriusz odstąpił mu trochę wody, ale co dalej? Kogo to pies, czy w ogóle powinniśmy mu go oddać, a jak nie, to co z nim zrobić? Gdy kobiety rozmyślały nad dalszym planem, Kacap stał przy Mercedesie i rozglądał się.

Wtedy przyszli oni, cali na biało. Dwójka ludzi zabrała nam psa, tłumacząc, że o nim zapomnieli i przecież byli tylko chwilę na spacerze. To była długa chwila, bo my byliśmy już na pustyni od co najmniej pół godziny, a ich auto już wtedy stało zaparkowane. Po ostrzejszej wymianie zdań wsiedli i pojechali.

Makijaż za konia!

W końcu przyszedł czas na wypakowanie Elgoriusza z przyczepy. W tym tłumie ludzi czuł się jak ryba w wodzie. To koń stworzony do zadań specjalnych! Dzielnie pozował nam do zdjęć, pięknie wykonując wszystkie sztuczki oraz spokojnie stał, gdy robiliśmy mu przerwy.

Podczas jednej z takich przerw podeszła do nas inna fotografka ze swoją modelką i zapytała, czy mogłyby strzelić kilka fotek z koniem w tle. Tutaj odezwała się przedsiębiorczość Oliwii, która sprawnie wymieniła Elgoriusza na nowy make-up u makijażystki, która była na miejscu przy tamtej sesji zdjęciowej.

Odświeżona Oliwka w pięknej, długiej, brzoskwiniowej sukni wyglądała obłędnie. Wkręciliśmy się w zdjęcia i zapomnieliśmy, że nam też przyda się przerwa.

A gdyby to mogło trwać wiecznie?

Z części zdjęciowej sprawnie przeszliśmy do części degustacyjnej. Całą ekipą zasiedliśmy przy food tracku, by w końcu coś zjeść. Nim się obejrzeliśmy, słońce było już nisko nad horyzontem, więc porzuciliśmy jedzenie i szybko zabraliśmy się na piasek. Słońce zachodzące tego dnia było naprawdę piękne, a Oliwia i Elgoriusz skąpani w jego promieniach jeszcze piękniejsi! To była zdecydowanie moja ulubiona część pleneru. Te galopy w sukni na tle zachodu! Sama bym chciała mieć takie zdjęcia! Niestety nie tym razem i nie przy tej wadze, poza tym, nie było co się rozpływać, bo na drugi dzień czekała nas pobudka o czwartej rano i dojazd do kolejnej plenerowej lokalizacji, a do stajni dotarliśmy dopiero po 22:30…

 

A prócz filmu podrzucam kilka fotek, które strzeliłam podczas tego pleneru, na dowód, że pomimo tylu przeciwności, to naprawdę nam się udał!

 

Sierpniowy maraton z Elgoriuszem – część 2. – testy, tricki i wyścigi.

Sierpniowy maraton z Elgoriuszem – część 2. – testy, tricki i wyścigi.

Dojechaliśmy do Zagaja, ale jakim kosztem! Bez drugiego samochodu nie dotarlibyśmy ani na pustynię, ani do ruin, a przecież nie mogłam dzień przed wszystkiego odwołać. Od stycznia to planowałam i te plenery musiały się odbyć, choćbym miała jechać na nie na rowerze!

Ciężki poranek

Po czterech godzinach snu, o szóstej rano  w piątek odstawiłyśmy z Oliwią Opla na warsztat. Nie pozostało nam nic, jak czekać na telefon z informacją czy kciuk cezara będzie skierowany w dół czy w górę. Byłam na tyle zdenerwowana, że najchętniej bym ten samochód zezłomowała i kupiła inny w pierwszym lepszym komisie. Nawet przeszło mi przez myśl, że mogliśmy jechać Hondą, a kto ją zna chociażby z opowieści, ten wie, że to nie jest dobry pomysł…

W końcu odłożyliśmy zmartwienia na bok i jeszcze nie do końca obudzeni pojechaliśmy dopełnić formalności związane z sesją w ruinach. Przy okazji zajechaliśmy do samej huty, żeby zobaczyć wszystko na żywo i przekonać się, gdzie tak naprawdę będziemy robić zdjęcia. Po przejściu pomiędzy budynkami i wykonaniu kilku fotek wróciliśmy do stajni, by zająć się stylizacjami.

Testy

Od samego początku dzień przed plenerami miał nam posłużyć do sprawdzenia stylizacji i obczajenia sztuczek, które Oliwka wpoiła Elgoriuszowi. Usterka w samochodzie nie ma tyle mocy, by zmienić moje plany! Po kolei przebieraliśmy Oliwkę w kiecki, które wzięłam z wypożyczalni, i wszystkie prezentowały się znakomicie. Jedna była tak długa, że ciągnęła się za Elem po ziemi. To zdecydowanie moja ulubiona! Zdjęcia w niej na ściernisku wyszły super!

Porobiłam trochę fotek naszym gwiazdom wokół stajni i widziałam już, że mamy naprawdę fajne stylizacje na plener. Jednak był mały problem – ktoś musiał pokazywać Elgoriuszowi sztuczki z ziemi, a Oliwka przecież siedziała na nim.

Tricki

Wtedy nie było z nami jeszcze Oli, która uczy się u Oliwii jeździć i miała nam pomóc przy plenerze. Musieliśmy wyznaczyć kogoś odpowiedzialnego za dzisiejsze sztuczki i gdyby okazało się, że trzeba na plenerze zmienić Olę. Nie muszę chyba mówić, kogo mam do zadań specjalnych 😉

Na początku Kacap nie był przekonany, ale później uznał, że w sumie robienie “tricków koniem” może okazać się całkiem spoko. Weszliśmy z Elgoriuszem na plac i po kilku instrukcjach Oliwii Kacper dumnie dębował naszego modela. Co ciekawe, przy nim Elo dębował wyżej i bardziej agresywnie – jakby chciał wycelować w niego kopytami. Nie było to to, czego Oliwia od niego na co dzień oczekiwała, ale mi, jako fotografowi, podobały się takie widowiskowe wspięcia.

Normalny człowiek przestraszyłby się i wyszedł z placu, ale nie Kacap! Im bardziej Elgoriusz napierał, tym świetniej Kacap się bawił. Zostawiliśmy ich na chwilę samych. Kacper tak się wciągnął w “triki koniem”, że po naszym powrocie na plac udało mu się nawet położyć naszego kochanego arabka.

Wyścigi

W końcu usłyszeliśmy upragniony dzwonek w telefonie. To był mechanik! Opel czekał na odbiór, a do tego mógł wyjechać z warsztatu na własnych kółeczkach! Zapakowaliśmy się w trójkę do samochodu i ruszyliśmy w stronę miasta. Radości i uśmiechom nie było końca!

Okazało się, że przy szybkiej jeździe olej wystrzeliwał z nieszczelnego czujnika ciśnienia oleju, dlatego ta nie zaświeciła się, kiedy trzeba, ale teraz wszystko powinno działać. Jako że ja jechałam Oplem rano do warsztatu, teraz kolej na Kacapa, by pojechać nim do stajni. Zanim dobrze wsiadł do mojego demona prędkości, Oliwia swoim autem ruszyła w stronę stajni, bo “przecież Kacper nas dogoni”. No niestety nie do końca… Na pewno team Opel bardzo chciał wygrać ten wyścig, ale niestety zgubił się po drodze. Finalnie dojechali do stajni pół godziny później niż my i to kompletnie od drugiej strony… Gdyby Kacap jechał hondą, byłby pod boksem Elgoriusza zanim ruszyłybyśmy z warsztatu, ale musiałby się przy tym nie zgubić 😛

 

Poniżej wrzucam wam kilka fotek, które udało nam się cyknąć w piątek między robieniem tricków koniem i wcielaniem się w postaci z Szybkich i Wściekłych.

Sierpniowy maraton z Elgoriuszem – część 1. – jak nie jeździć do Zagaja?

Sierpniowy maraton z Elgoriuszem – część 1. – jak nie jeździć do Zagaja?

Od pierwszego wyjazdu do Oliwii wiedziałam, że kiedyś musimy wyczarować coś fajnego dla innych fotografów. Po roku się udało. W końcu zorganizowałyśmy nasz pierwszy plener fotograficzny! Mieliśmy całą ekipą zabrać się z Elgoriuszem na Pustynię Błędowską, a później do pięknych, zabytkowych ruin. Weekend idealny! Owszem, to była przygoda życia, ale cieszę się, że wróciliśmy w całości z tego wyjazdu…

Prawie Poznań…

Nasza przygoda zaczyna się już w czwartek – dwa dni przed pierwszym plenerem. W tę podróż wyruszyłam z Kacprem (dla znajomych Kacap) – to mój prywatny kierowca, filmowiec i człowiek do szeroko pojętych zadań specjalnych. Zapakowaliśmy ciuchy, sprzęt oraz kiecki z wypożyczalni Art – Magic Horse Poland do Opla i wyruszyliśmy w stronę Zagaja. Znaliśmy już drogę, więc w pełnym spokoju dojechaliśmy aż do wjazdu na autostradę A2. Kacap zatrzymał naszą srebrną strzałę przed szlabanem, pobrał bilecik i ruszył… Mieliśmy wrażenie, że jedziemy traktorem po kilku progach zwalniających pod rząd albo Opel skacze z radości na kolejny wypad do Oliwii. Dźwięki, które to auto wydawało, były dość specyficzne.

Nagle zabłysła kontrolka “Check Engine”, ale to nie pierwszy raz, kiedy moje auto myśli, że to już święta. Nie przejęliśmy się tym, bo to tak sobie czasami świeciło i po chwili znikało – co mogło pójść tym razem nie tak? Kontrolka mrygała nam troszkę dłużej niż zwykle, a do tego kierownica i gałka skrzyni biegów jakoś dziwnie się trzęsły. Postanowiliśmy zatrzymać się na pasie awaryjnym i sprawdzić, o co może chodzić. Opel skakał? Może to opony. Sprawdzamy, opony całe. Silnik? Może coś cieknie. Schylamy się pod auto – nic nie kapie. Odpalamy ponownie, kontrolka niby jest, ale o dziwo ruszamy normalnie, nic nie lata, nic nie stuka, płynnie jedziemy – pewnie coś z elektryką, niech się świeci! W końcu dzięki lampkom jest bardziej przytulnie!

Nie wiem, gdzie, ale jest koło 22:30….

Teraz jechaliśmy już z bardziej świątecznym “Check Engine” – zmienił kolor z żółtego na czerwony. Decyzję o zjechaniu z autostrady podjęliśmy po usłyszeniu przeraźliwego dźwięku od strony silnika i wyczuciu dreszczy kierownicy oraz skrzyni biegów. Coś chyba jednak poszło nie tak…

Skręciliśmy w pierwszy zjazd, a po kilku minutach znaleźliśmy się na wiejskiej stacji paliw. W powietrzu czuć było zapach kurzych ferm i obornika, więc nie planowaliśmy długiego postoju. Opel jednak zadecydował inaczej. Otworzyliśmy maskę i buchnął w nas dym. Latarki w telefonach poszły w ruch. Nie trzeba było długo szukać przyczyny tego całego zamieszania…

Kojarzycie na pewno taki złoty płyn, który wlewa się prosto do silnika. Po pobyciu w nim trochę zmienia kolor na czarny bądź ciemnobrązowy. No, to my mieliśmy go na alternatorze, kontrolce ciśnienia oleju i osłonie od silnika (właśnie dzięki temu nie kapał na ziemię). Ogólnie było go dużo, tylko nie tam, gdzie trzeba – silnik był raptem wilgotny w środku… Od jego zatarcia dzieliło nas kilka-kilkanaście kilometrów. Wydzwanialiśmy do znajomych mechaników, powiadomiłam Oliwkę, która też obdzwaniała mechaników, w końcu mieliśmy ponad 400 km do Szczecina, a tylko niecałe 250 do niej. Jednak wtedy nie byliśmy zdecydowani, w którą stronę jedziemy i czy w ogóle jedziemy… w tej sytuacji, to chyba na rowerze. Po konsultacjach telefoniczno-smsowo-mesendżerowych z załączonymi zdjęciami spod maski zrobiliśmy to, co zrobić musieliśmy… Kupiliśmy zapas oleju silnikowego, napoiliśmy Opla i ruszyliśmy dalej z nadzieją, że jutro ktoś ten złom naprawi. Musieliśmy zatrzymywać się co jakiś czas, by sprawdzać stan oleju.

Prawie Zagaje!

Kolejny poważniejszy postój Opel zarządził w środku pola 15 km od stajni. Tak blisko, a tak daleko! Było około 1:30 w nocy, a my musieliśmy przy dwóch latarkach z telefonu precyzyjnie wycelować strumieniem oleju we wlew w silniku i jeszcze kontrolować, czy nic z tej ciemnicy nie wyjdzie nas pożreć. Gdyby nie było Kacapa, to chyba spałabym w tym polu w samochodzie, bo w życiu nie wyszłabym z auta w takim miejscu o takiej porze. Kiedy wsiedliśmy z powrotem do srebrnej “strzały”, zobaczyłam, że robimy jakieś dziwne koło i omijamy stajnię. Jakbyśmy nie mogli po prostu przejechać po głównej drodze, którą właśnie skończyli remontować. Wyłączyłam nawigację i postanowiłam, że użyję mojej super orientacji w terenie i wyprowadzę nas prosto pod boks Elgoriusza! Dojedziemy tam w takim stylu, że jak otworzę okno, to Elo wsadzi głowę do Opla! W końcu rok temu jeździłam po tych drogach! Muszę je pamiętać!

I wiecie co? Pamiętałam 🙂

Jesteśmy uratowani?

Kochana Oliwka czekała na nas w stajni z radosną nowiną. O szóstej rano Opel miał zabukowane miejsce na podnośniku i była szansa, że uda się go zrobić do sobotniego pleneru, czyli w sumie w kilka godzin. Nie zadawałam zbędnych pytań – po prostu padliśmy jak muchy, zasnęliśmy z nadzieją, że nasz bolid nie wypluje oleju przez noc, dojedziemy na warsztat, a bohaterski mechanik naprawi to co trzeba w trybie ekspresowym…